niedziela, 22 listopada 2015

"Lies" Songfic#1

Bound at every limb by my shackles of fear
Sealed with lies through so many tears
Lost from within, pursuing the end
I fight for the chance to be lied to again


Siedziałam w swoim pokoju. Pośród ciszy i ciemności. Moje jedyne towarzyszki, które wiernie ze mną czekały. Czekam. Jest ledwo po dwudziestej trzeciej. Przekręcam się z boku na bok, na moim łóżku. Fioletowa pościel szeleści z każdym moim ruchem roznosząc ten dźwięk po pokoju. Bałam się tego co się wydarzy. Byłam zakuta kajdanami strachu na każdej kończynie. Chciałabym by to było tylko kłamstwem. Tylko kolejnym kłamstwem.


You will never be strong enough
You will never be good enough
You were never conceived in love
You will not rise above



Nigdy nie będziesz wystarczająco silny by mnie obronić. Nigdy nie będziesz wystarczająco dobry by sprawić, że ja też taka będę. Nie wzniesiesz się, by mi pomóc. Czemu nie możesz zrozumieć, że to ma tak być?

They'll never see
I'll never be



Oni nigdy nie zobaczą prawdziwej mnie. Mnie nigdy nie będzie już z wami. Więc czekam.




But through my tears breaks a blinding light
Birthing a dawn to this endless night
Arms outstretched, awaiting me
An open embrace upon a bleeding tree 



Myśli są zbyt ciężkie, by utrzymać spokój na wodzy. Oczy szklą mi się, a niektóre wypływają z nich, by zrobić mokrą ścieżkę na moim policzku. Promienie wstającego świtu wpadły przez lekko uchylone zasłony. Świt. To na co czekałam tej niekończącej się nocy. Moja wyobraźnia już ciężko pracuje, ukazując mi obraz Jego. Rozpostarte ramiona oczekujące mnie. Jego uśmiech. Straszny.
 Nadeszło to na co tak długo się zbierałam. Krew, zniszczenie. One są wszędzie. Rozglądam się na około, pełno ciał. Ludzi których znam, nie znam i tych których nawet kojarzę z widzenia. Twoje ciało, słabe, w kurzu i innym brudzie, pełe zadrapań i ran. Siedzisz z zamkniętymi oczami

Rest in me, I'll comfort you
I have lived and died for you
Abide in me, I vow to you
I will never forsake you

Odpocznij, przecież wiem ile walczyłeś, by mnie ochronić. Byłeś wspaniały i za to ci dziękuje, ale to moje przeznaczenie, więc odpocznij. Staje oko w oko z moim przeznaczeniem, by ostatni raz spojrzeć na ciebie mój kochany. Otwierasz swoje oczy, zielone, lecz nie takie same jak kiedyś. Nie ma w nich szczęścia, pełni życia, miłości. Twoje oczy, kiedyś takie radosne, teraz patrzą na mnie z bólem. Wyciągasz w moją stronę rękę chcąc mnie zatrzymać, lecz ci usiekam. Odgradzam się od ciebie czarną zasłoną. Serce pęka mi na tysiące małych kawałków, gdy mimo tylu obrażeń wstajesz by mi przeszkodzić. Ale to już koniec. Przepraszam, że właśnie tak się żegnamy. Nie mam na to wpływu, ale ty chyba tego nie wiesz. Chciałbyś by to skończyło się inaczej, ja też tego pragnę, ale nie wszystko jest nam dane. Musi tak być. Ściskam w dłoni mały nóż, który przykładam do mojego lewego nadgarstka. Dociskam go, a ostrze lekko nacina moją skórę z której wypływa malutka strużka krwi. Podobno ruchy samobójców są nieprecyzyjne, ponieważ się wahają czy aby na pewno robią dobrze, jednak nie moje. Przeciągam szybko nożem, a ostrze rozcina mi skórę i żyły. Krew obficie się z nich lej kontrastując się z moją bladą karnacją. Opadam otumaniona przez brak krwi na kolana, a potem na brzuch, resztkami siły odwracając twarz ku tobie. Uśmiecham się patrząc ci prosto w oczy, w których pojawiają się łzy. Twarz pokazywała niedowierzanie, które szybko zmieniło się na rozpacz. Powieki robiły się coraz cięższe, a kałuża krwi robiła się coraz większa.

-Przyrzekam ci, że nigdy cię nie opuszczę.

Koniec... Nie ma już mnie. Zabiłam się. Wiem że to źle, jednak tak jest najlepiej. Nie ma mnie więc nie ma portalu. Żyłam i umarłam dla ciebie. Kocham cię Garfield.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz