niedziela, 20 maja 2018

Rozdział 27 ,,Więc mam to kontynuować?"

Bella


JK tak naprawdę to info że pracuje teraz nad napisaniem tego od nowa. Kanał wiem dla mnie też ale krew mnie zalewa gdy widzę moje stare rozdziały tego nie da się czytać. Wprowadzę mniej skomplikowane wątki (których sama się nie trzymam) i mniej fikcyjnych bohaterów drugoplanowych dzieląc ich że tytani to pierwszoplanowi Candy Desty Hope Ash to drudzy a reszta to jacyś mało ważni ludzie. chcę też ogarnąć bardziej wyobrażenia w tych rozdziałąch a nie zdjecia or whatever i mniej narracji a więcej myśli i uczuć. okay?

Proszę też nie zwracać uwagi na pisownie i ointerpunkcję jestem na kompie i mi się nie chce ale mam nadzieję że rozumiecie. <3 jeśli ktoś jest zainteresowany nowym stylem i zaczęciem na dole dam krótki fragment tego nad czym pracuję. BUZIAKIII


Lubię myśleć o przeszłości, kiedy byłam małym dzieckiem i nie rozumiałam zbyt wielu rzeczy. Tata był dla mnie niezniszczalnym superbohaterem, mama niesamowitą i kochającą kobietą, a brat najwspanialszym przyjacielem, który tyle mi pokazał i nauczył. Te czasy jednak minęły. Z czasem zaczęłam wszystko rozumieć i dostrzegać niesmaczną i bolesną prawdę. Tata był tylko człowiekiem, co prawda był wielki i silny, ale nadal był tylko człowiekiem, kruchym i śmiertelnym, mama była bardzo oszczędna w uczuciach, zwłaszcza dla mnie, drugiego dziecka. Z rodzeństwem jednak było inaczej. Nie wiem, ile to trwało, nim uświadomiłam sobie, jak bardzo nie byliśmy wzorową i kochającą się rodziną z obrazów olejnych w naszym domu. Nie byliśmy nawet w połowie tak blisko, jak ukazywali to artyści w naszym wymiarze. [...] Teraz jestem tu. Po prawicy mojego Ojca, dwa miejsca na prawo od mej Matki i ze wzrokiem utkwionym w miejsce mego brata, które wiecznie zajmował naprzeciw Louisa. Przez krótki moment mój wzrok skrzyżował się z tym mego Wuja. Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. Wtem zapadła cisza. Rozmowy i lekkie stukanie rąk o stoły ucichły, a mój Ojciec, który właśnie stał, z uśmiechem omiótł całą salę...

toooo mam to kontynuować?

poniedziałek, 12 lutego 2018

Rozdział 26 ,, Dla jego miłości poświęciłabym wiele, swoje życie, cały mój wymiar, wszystko."

Raven
-Masz mi powiedzieć, co się dzieje!
Bella krążyła po moim pokoju od kilkunastu minut. Nie powiem, że przerywa mi medytowanie, bo to oczywiste. Już nawet nie próbowałam jej tłumaczyć, że muszę odpocząć, bo i tak po pierwszych 10 minutach, kiedy tu jest, nie przestaje gadać, a moje prośby niezbyt dyskretnie spławiała. No bo jak "Zamknij się kurwa, ja tu teraz mówię", można nazwać subtelnym ignorowaniem?
-Jesteś w pewnym sensie moją siostrą i chce wiedzieć czemu Polaris nie ma w wierzy od kilku godzin! Po tym jak zniknęła z łóżka podczas pieszczot nie widziałam jej! Wiem, że była u ciebie! A teraz ty coś ukrywasz! Zerwanie z Bestią na pewno nie wpędziłoby cię w takie zachowanie!
Wyprostowałam nogi na łóżku, przez ten stres nawet nie mogłam znieść się w powietrze. Zerknęłam na wskazany przez dziewczynę bałagan. Tak samo jak przez ostatnie 3 dni, było pełno porozrzucanych książek. Oczywiście na długim, czarnym biurku leżały niedokończone eliksiry, zaklęcia czy uroki. Bella wiedziała, że nie lubię się babrać w złych urokach, czy zaklęciach. Ale to wszystko przez to, że cały czas czuję, jakby ktoś mnie obserwował. Jakbym cały czas występowała w pieprzonym reality show typu "Z kamerą u Kardashianów", gdzie główną atrakcją jestem ja i moje, niezbyt ciekawe, życie.
-Ja tu wczoraj sprzątałam. Całe 15 minut!
-Dłużej trawa już ta rozmowa...-wywróciłam oczami i wstałam z mebla. Machnięciem dłoni pozbyłam się wszystkich ksiąg, które sekundę później pojawiły się na odpowiednich półkach, a niestabilne, niedokończone substancje i zaklęcia zostały zabezpieczone. Cały czas próbowałam dopasować stworzenie, lub człowieka, o takich zdolnościach we wszystkich znanych mi źródłach informacji. Bestiariusze ze wszystkich wymiarów zgromadzone przez mych przodków, baza danych Tytanów, czy nawet internet. Nie wiem co robiłam źle.
-Niedługo się dowiesz o co chodzi, ale proszę cię, nie teraz. -usłyszałam ciche westchnięcie blondynki. Już wiedziałam, że wygrałam. Chwyciłam po pozycję z B12.
-Byłam na Świętej Ziemi.
Tym jednym zdaniem dziewczyna sprawiła, że całe moje ciało się spieło, a książka wylądowała na ziemi.
-Gdzie, na jakiej ziemi byłaś?!
-Oh błagam cię! Ja nie miałam nic do gadania, gdy nagle zniknęłaś z klasztoru na Azarath! Mojego zniknięcia nawet nikt nie zauważył!
I tu miała rację. Opuściłam ją z dnia na dzień bez wyjaśniania sprawy. Nie było mnie ponad 3 lata, za to jej być może z kilka godzin. Ale nie chodziło mi tu o to, że poszła tam bez mojej zgody, a o to, że to co zrobiła było istnym samobójstwem. Blondynka, mimo naszych odmiennych charakterów, była mi bardzo bliska i zapewne wskrzesiłabym ją za każdym razem, gdyby zrobiła coś głupiego, czyli dosyć często. Tylko dzięki niej moje dzieciństwo było jako takie znośne. Byłam jej wdzięczna za każdą możliwość spędzania z nią i Hawkiem czasu, kiedy to bawiliśmy sie lub rozmawialiśmy. Zawsze byliśmy we trójkę, byli dla mnie prawdziwą rodziną i tak może Hawk jest moim bratem jednak to nie zmienia faktu, że tylko od strony matki. Aurela potrzebowała następcy tronu, kogoś kto nie był jak ja, pół demonem, a pół Azarathczykiem (?¿)
Jednak, gdy złączyłam ze sobą wszystkie fakty uświadomiłam sobie czemu miała bandaż, czemu była wyczerpana, czemu widziałam ślady łez.
-Co powiedzieli? -Bella spojrzała na mnie ze zdziwieniem. W następnej chwili jednak rzuciła się koło mnie na łóżko i wypuściła ze świstem powietrze, a razem z nich kilka płatków śniegu. Długo się zbierała na odwagę. Wiedziałam, że mówienie o takich sprawach sprawia jej trudność. Zwłaszcza jeśli ma mówić o bracie, wtedy rozkleja się i wpada w histerię. Bardziej utrudniającym współpracę faktem jest to, że nie płacze przy innych, oprócz Polaris. A skoro nie lubi rozmawiać o uczuciach, nie lubi płakać, a rozmowa najprawdopodobniej do tego prowadzi, to raczej trochę potrwa jej zebranie się w sobie. Patrzyłam na jej idealną, mleczną skórę, delikatnie różowe policzki,  jasno niebieskie, prawie zlewające się z białkiem oczy, okryte niezbyt długimi, ale za to gęstymi rzęsami. Cały czas przygryzała wargę, która nabrała już wiśniowego koloru. Czekałam, aż otworzy je i powie to, co ją gnębi. Jednak z minuty na minutę, moja cierpliwość zaczynała maleć. Blondynka leżała, patrzyła w biały sufit i zdrapywała z paznokci niebieski lakier.
-Wojna... Ja, zginęła bym w niej...

Bella

Obraz pokazany mi przez Time'a, nie chciał uciec z mojego umysłu. Nie mogłam uwierzyć, że mój brat byłby do tego zdolny.
-Pokaż mi to. Proszę.
Przytaknęłam i oblizałam spierzchniętą, podrażnioną wargę i spojrzałam jej w oczy.
-Twój brat był pewny siebie. Aż za bardzo. Po dwóch wygranych i jednym traktacie pokojowym postanowił zaatakować wymiar Dracona.
-Że jak?! -Icy spojrzała na mnie groźnie, na co szepnęła cicho "przepraszam".  Time zamknął szczelinę i otworzył kolejną, obok tej poprzedniej. Był tam mój brat, miał włosy do ramion, białą zbroję i pokonywał właśnie jednego ze sługusów Knight'a. Lekko zapuszczona bródka i kilka blizn na twarzy. Wyglądał jak lekko chudsza wersja Louis'a. Uśmiechnęłam się na to. Lou miał bardzo szerokie barki, był wysoki i umięśniony, a jego kości policzkowe mogły ciąć metal. Tak, zdecydowanie każda kobieta we wszystkich wymiarach powiedziałaby, że Louis Shabad jest bardzo męski i tak samo przystojny. Chris zawsze miał dosyć chuderlawą posturę, nad którą, prawie, próbował pracować, a jego rysy twarzy były bardzo chłopięce. Nie był fanem ciężkiej, fizycznej pracy. Był typem, który siedział przy biórku, obliczał, planował i myślał. Dlatego widok męskiego, wysportowanego Chrisa z mieczem w dłoni sprawił, że zwątpiłam w to czy jest on aby na pewno moim rodzonym bratem. Może nie byliśmy najbliżej, nie dzieliliśmy sie myślami, emocjami, uczuciami czy snami i marzeniami, ale bezwątpienia znałam mojego brata. Znałam jego styl ubioru, co woli jeść, a co pić, wiedziałam kiedy był w złym humorze, wiedziałam gdzie woli chodzić i jakiej muzyki słucha. Byłam dobrym obserwatorem. Uczyłam się o nim mijając się z nim na korytarzach w domu, lub kiedy jadł śniadanie, obserwowałam jak ćwiczy z Louisem i resztą straży. Można było powiedzieć o mnie wiele; nieodpowiedzialna, wredna, bezmyślna, leniwa, dziecina, arogancka, bez serca, ale napewno nie to, że nie kochałam Christiana. Fakt może i bolał mnie jego zimny, nienawistny wzrok, czy to jak czasem mnie uderzył, by wyładować na czymś swoją frustracje, jednak zawsze wiedziałam, że to przezemnie tak się dzieje. Ja zabrałam mu moc, tron, jego przeznaczenie. Nie ważne kto i co mówił, Chris był świetnym kandydatem na króla, ja byłam beznadziejna. Gubiłam się w tych wszystkich przepisach, ledwo znałam mapę swojego królestwa, nie umiałam przewidywać prawdopodobieństw jak on i co najważniejsze w roli władcy; jako kobieta, zwłaszcza nieletnia i bez męża, nie miałam tak dużego autorytetu jak on. Słyszałam  każde sceptycznie nastawione myśli poddanych i członków straży. Sprawa była jasna, nie nadawałam się.
Chłopak operował mieczem tak sprawnie jak nigdy w życiu by sobie nie wymarzył. Płynne, stanowcze ruchy, które idealnie cięły ciało przeciwnika, sprawiając im niewyobrażalny ból. Wrogowie padali jeden za drugim. Ich ciała po spotkaniu z ziemią rozkładało się, aż zostawał tylko pył, któty nagłe kroki Chrisa roznosiły dalej na pole walki, pod kopyta koni, którym wydobywała się para z pyska. Christian właśnie pokonywał jednego bebilitha. Patrzyłam z podziwem na wielkiego na prawie 5 stóp pająka. Kończyny miał potwornie długie i cienkie, jego odwłok był w miarę krótki, jednak zakręcał się pod jego ciało, a na końcu wystawały dwa potężne kolce, które idealnie nadawały się do walki z bliskiej odległości. Kiedy jednak przeciwnik był dalej, jak w przypadku Chrisa, bebilith atakował przednimi kończynami również  zakończonymi ostrymi szponami, były szczupłe, silne i posiadały twarde skorupy. Ich kądziołki były natomiast bardzo cenne w alchemii, nie zdziwiłabym się, gdyby Chris przywłaszczył sobie ich kilka. Uwielbiał pieniądze, oraz okazje na zrobienie ich.
Pajęczak atakował odnóżami jednocześnie z pajęczyną. Mój brat zapewne już się męczył podczas uników, gdyby bebilith dorwał go w swoją sieć, mogiła, śmierć na miejscu. Christian z lekkim trudem unikał wielkich kończyn stwora, jednocześnie atakując w nie mieczem, powodując u niego trudności z utrzymaniem równowagi. Nagle bebilith podciął mu nogi, przez co białowłosy wywalił się. Pająk widząc okazję do ataku, szybko pokonał odległość pomiedzy nimi i podnoszac swoją prawą kończynę wymierzył ostateczny cios w mojego brata. Chciałam juz zamknąć oczy, podświadomie wyobrażając sobie, jak odnóże pająka przebija ciało mojego brata, jednak ten szybko przeturlał sie idealnie pod tułowie pajęczaka. Chwycił za swój  miecz w obie ręce i pcha nim w miękki brzuch bebilitha. Machnął w dół, przecinając skórę, następnie szybko uciekł spod cielska przeciwnika. Po chwili bebilith runął na ziemię, a Chris szedł w stronę Dracona, na którego dopiero teraz zwróciłam uwagę. W swoim, widocznie szczelnym, uścisku trzymał mnie. Całą brudną, z kilkoma ranami i w kapłańskiej szacie mnie. Nie wiedziałam czemu się nie broniłam. Na moich policzkach makijaż zalewał się z łzami i brudem wojny, włosy, które kiedyś były w bardzo precyzyjnym koku, teraz były rozczochrane i sterczały na wszystkie strony.
-Urodziłaś się bez mocy, czyli jak reszta kobiet z rodziny królewskiej zostałaś kapłanką. Nie było potrzeby, by uczyć cię walki. -Icy odpowiedziała na moje niezadane pytanie.
-Christian! Pomocy! -patrzyłam na moją innowymiarową wersję, gdy Dracon przesuwał językiem po moim policzku. Mimowolnie się wzdrygnęłam na ten obraz.
-Dracon! Zostaw ją! -krzyczał mój brat, będąc w odległości zaledwie 3, może 4 metrów od mojego oprawcy. Nagle, z pasa u prawego uda wyciągnął sztylet i szybko przyłożył mi go do gardła, odchylając moją głowę za pociągnięciem moich praktycznie białych włosów. Dopiero teraz włosy Christiana zmieniły kolor na ciemno niebieski. Był zły. Był zły, bo zagrażało mi niebezpieczeństwo.
-Draconie, nie rób czegoś, czego będziesz żałować. -brat próbował na spokojnie i wolno podejść do Knight'a, po drodze wyrzucając swój miecz. Czarnowłosy jednak nie dając się zwabić na pokojowe i bezpieczne podejście i mediacje, przejechał ostrzem po moim gardle, gdy Chris zaczynał dopiero tworzyć coś w swojej dłoni z mocy. Krew prysnęła z mojego ciała, a ono samo osunęło się na ziemię.
-Nie! Ana! -podbiegł do mnie, a Dracon już wzbił się w powietrze na swoich skrzydłach. Chris dotkną delikatnie mojej twarzy, która robiła się bledsza, niż była dotychczas.
-Ana... Powiedz coś.... Nie, nie, nie, nie...Nie! -wziął moje ciało w ramiona i przytulił je do swojej piersi, z jego nadal otwartych w szoku oczu plyneły łzy, po chwili je zamknął. -Siostrzyczko...
Nagle za nim pojawił się Louis, położył mu dłoń na ramieniu, jednak Chris ją strzepnął.
-Christian, puść ją. Trzeba ją stąd zabrać.
-Nie.
-Christian, nie zachowuj się jak dziecko. Trzeba uszanować jej śmierć, trzeba...
Pisnęłam, srebrna strzała przebiła na wylot ciało Louisa w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Nie chciałam tego dalej oglądać.
-Dość! Ja już nie chcę! Proszę skończcie!
Time zamknął wyrwę. Ja nadal patrzylam w szoku i ze szklanym wzrokiem na miejsce, w którym wcześniej rozgrywała się ta scena.
-Christian zginął zaraz po tym. Dracon myślał, że przejął wymiar, jednak wraz ze śmiercią króla, wymiar przestał być stabilny.
Głos Icy ledwo do mnie docierał, tak wiem o czym mówiła, jednak słyszałam to jakby przez szybę, jej glos był pusty i przytłumiony.
-Ja... Wracam do siebie...- w tej chwili zakończyłam przesyłanie wspomnień do Raven. Miałam zamknięte oczy, nie chciałam ich otwierać, gdy czułam, że po moich policzkach spływają łzy.

Nightwing

-Bestio, nie widziałeś Raven lub Belli? -spytałem znad papierów, gdy chłopak wszedł do pokoju wspólnego.
-Nie, a co?
-Potrzebuję kogoś do jednej misji, w celu rozeznania oczywiście. Jeśli byłoby to coś wartego naszej interwencji. -wyjaśniłem przewracając kolejną stronę w raportach.
-Chcesz im to zlecić? -zielony ustał naprzeciw mnie z kartonem mleka sojowego w dłoni. Chwila...
-Bestio, gdy się zmieniasz w krowę... To zmieniasz też płeć? -Logan nagle zakrztusił się mlekiem.
-Czemu się mnie o to pytasz?! To nie wypada! -zielony nagle wyszedł z pokoju cały zawstydzony.
-Czekaj! Jak którąś spotkasz, to ją do mnie skieruj! -krzyknąłem na odchodne zanim zamknęły się za nim drzwi.
Po chwili drzwi się znowu otworzyły, a z nich wyleciała Kori. Usiadła obok mnie, po prawej stronie na kanapie i dała mi krótki pocałunek w policzek.
-Jak się czujesz? -położyła swoją dłoń na moje ramię, lekko je masując.
-Dobrze skarbie, naprawdę nie musisz się o mnie martwić. -swoją lewą dłonią złapałem jej, którą mnie dotykała, i przyłożyłem ją do ust, składając na niej delikatny pocałunek. Starfire uśmiechnęła się promiennie i lekko zaczerwieniła.
-Cieszę się Dick, proszę, nie przemęczaj się. -puściłem jej dłoń i odłorzyłem dokumenty na stolik. Przekręciłem się tak, bym mógł położyć się na jej kolanach, co zrobiłem.
-Co powiesz na to, byśmy zrobili coś ciekawszego niż praca? -spytałem, nawijając jej rude pasmo włosów na swój palec.
-Richard! -pisnęła, waląc mnie po ręce, którą dotykałem jej pukla.
-No co? -patrzyłem jak jej policzki robią się lekko różane i odwraca zawstydzona wzrok. Założyła pasemko kręconych włosów za ucho, a lekki uśmiech cisną jej się na usta. Objąłem ją w pasie, chowając twarz w zgięciu jej brzucha i ud. Moje ręce delikatnie jeździły po niewielkiej przestrzeni jej odsłoniętej, nagiej, delikatnej skóry.
-Ta bluzka jest kusząca…-skierowałem się dłońmi odrobinę wyżej na koronkowy materiał jasnej bluzki, która sięgała przed pępek.
-Ona nie jest kusząca, ona jest modna, Richard. -fuknęła, wyglądała tak uroczo. Cielista bluzka była jaśniejsza, niż jej opalona, odsłonięta skóra na brzuchu. Pocałowałem lekko to miejsce i  uśmiechnąłem się, gdy kosmitka lekko drgnęła.
-Dobra. -wstała błyskawicznie i złapała mnie mocno za nadgarstek, kierując nas szybko do wyjścia z pokoju wspólnego. Po drodze minęliśmy zdziwionego Cyborga i Bellę, którzy najwidoczniej mieli zamiar ze mnie porozmawiać.
-30min i będę wolny! -krzyknąłem przed wpadnięciem do mojego pokoju z dziewczyną. Jeszcze przed zamknięciem się drzwi przywarliśmy do siebie ustami. Objąłem jej twarz za policzki, podnosząc ją trochę do góry i pogłębiając nasz pocałunek. Lewą dłoń przeniosłem na jej szyję, potem dekolt, gdzie dotknąłem jej cudnie gładkiej skóry, następnie lekko zdjąłem z jej ramienia ramiączko od bluzeczki. Kiedy Gwiazdeczka objęła mnie rękoma wokół karku, ja przeniosłem swoje dłonie na jej szczupłą talię, przy czym pchnąłem ją na, prawie, nasze wspóle łóżko. Pocałunkami zszedłem na jej szyję, delikatnie ją gdzieniegdzie przygryzając, ale pamiętając, by nie zostawić śladów. Rękoma zjechałem na materiałowe spodnie, które zdejmowało się bardzo łatwo, co było w tamtej chwili bardzo, bardzo miłe. Oderwałem się od jej ciała i wyprostowałem, patrząc na jej zaróżowione policzki i włosy, które przerzuciły się na jej prawą stronę, nadając jej jeszcze więcej seksapilu.
-No to ziup. -powiedziałem zdejmując z siebie czarną koszulkę.



Elooo... Soł jest 1:34 a ja właśnie to skończyłam. Nie mam komputera do użytku więc nie będzie edycji tekstu, jakby aplikacja miała aktualizację i na to pozwalała byłoby fajnie ^^ tooo publikuje to i idę spać dobranoc lub miłego dnia jak kto woli. 💛☀  

Lily💛

środa, 7 lutego 2018

Rozdział 25 "Bella samobójczyni"

Bella

-Cześć kotku... Tęsknię za tobą...- uśmiechnęłam się, gdy usłyszałam głos mojego taty, za którym tak bardzo tęskniłam.
-Cześć tatku... Ja za tobą też ... Ja przepraszam. Powinnam była ci powiedzieć, że odchodzę. Zwaliłam wszystko na Louisa. Ale ...- cholernie bałam się konsekwencji tego co zrobiłam. Jakby nie patrzeć uciekłam z domu, zmusiłam Louisa by kłamał, że zostałam na Azarath dłużej, ale gdy to się wydało... Louis musiał mieć przechlapane od mojego taty...
-Nie tłumacz się... Wiem, że nie jesteś na to gotowa... Do tego to co się stało z Chrisem...- słyszałam jak kaszle, czułam jak moje łzy ściekają mi na materiał ubrania.
-Tato dobrze się czujesz? -wstałam wolno z maski samochidu i skierowałam się w stronę windy, by jak najszybciej być u siebie w pokoju.
-Tak Annabello, to tylko kaszel... Wracając, wiesz przecież, że nikt cię nie oskarża, nikt cię nie wini prawda? To nie twoja wina. Zasłużyłaś na moc, jak również na tron... -oparłam się o zamknięte drzwi pokoju i ześlizgnęłam się po nich w dół. Słaby głos mojego ojca bolał mnie, gdy wypowiadał moje imię.
-Nie prawda. Tato... On mnie nienawidził, tak samo jak i mama...- wiedziałam, że teraz patrzyłby na mnie tak jak zawsze, gdy to mówiłam. Cały czas próbował mnie przekonać, że to nie prawda jednak ja widziałam, nie byłam ślepa czy głupia. Oni mnie nienawidzili. Po tym co się stało z Chrisem, przestała na mnie patrzeć, nie odzywa się do mnie, unika jak ognia kontaktów ze mną.
-Skoro mi nie wierzysz, zapytaj Wilków. Time i Icy, oni wybierali, kto dostanie moce. -znowu kaszel, tym razem dłuższy i gorszy od ostatniego.
-Odwiedzić cię? Słyszę, że z tobą kiepsko. Wiesz, że zawsze mogę wrócić...- przejechałam dłonią po miękkim, szarym dywanie. To była prawda. Gdyby tata powiedział chodź by słowo, wróciłabym do mojego wymiaru jak najszybciej, bez mrugnięcia okiem, bo był dla mnie najważniejszą osobą na świecie, razem z Louis'em, a także Rachel.
-Kochanie, wiem, że jesteś szczęśliwa w Subterrze, u nas się tylko nudziłaś, a polowania nie dawały ci tyle adrenaliny. Tylko, mam jedną prośbę, nie zabij się tam. Potrzebujemy w przyszłości królowej.
Zaśmiałam się i kiwnęłam potwierdzająco głową nie przejmując się, że tata nie może tego zobaczyć. Starłam ostatki łez i tuszu z policzków.
-Obiecuje tato, wrócę w jednym kawałku. Dziękuje. Kocham cię.
-Ja ciebie też śnieżynko. Dzwoń do mnie co tydzień i opowiadaj co u ciebie.
-Obiecuje, pa tatku.
Zakończyłam połączenie i odetchnęłam głęboko. Nigdy nie zastanawiałam się, czemu akurat ja ją dostałam? Spojrzałam na mały, czarny zegarek na nadgarstku. 15:21. Raczej kilka godzin nikogo nie zaniepokoi... Wspięłam się na lodowe drzewo i pospacerowałam od konaru do konaru. Gdzie nie gdzie w oczy rzucała mi się jakaś czarna plamka, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Przecież wieża była doskonale strzeżona, a i tak to pewnie tylko zwidy przez zmęczenie i zbyt wysoką temperaturę. Kiedy byłam przy tym naprzeciwko drzwi i wiedziałam, że pień mnie osłania, utworzyłam w dłoni mały sztylet z lodu. Przejechałam ostrzem po gałęzi drzewa sprawdzając, czy jest wystarczająco ostre, a gdy w tamtym miejscu utworzyła się lekka rysa przełknęłam głośno ślinę. Złapałam ostrze w prawą pięść i rozcięłam skórę na wewnętrznej stronie dłoni. Zimna, lekko gęsta, czerwona ciecz rozlała się po mojej ręce. Narysowałam na ścianie dwa kwadraty, a w nich znaki z Regnum gelu.  Przed moimi oczami zrobiło się ciemno, głowa lekko pulsowała, a w całym ciele czułam odrętwienie. Wstałam i z przyzwyczajenia sprawdziłam, czy moje jelita i inne narządy są na swoim miejscu. Poprawiłam materiał mojego ubrania i podniosłam się z podłogi. Wszędzie było czarno, przez co wyglądało jakby nie było w pomieszczeniu niczego, jednak kiedy zrobiłam pierwszy krok usłyszałam głuchy odgłos stóp. Nie dziwię się, bo tata zawsze powtarzał, że moje kroki w nocy słychać nawet z kilku pięter. Prawdę mówiąc, nigdy tu nie byłam. Zwykle spotykałam się z wilkami u nas, w sali wielkiego oka. Nigdy nie naruszałam ich świętego miejsca. Wiedziałam, tak jak każdy, że wtargnięcie na nie oznacza śmierć. Oh... Tak, Bella samobójczyni...
-No dalej Bell... Gdzie twoja głupia odwaga, co?
Mówienie do siebie naprawdę pomaga. Od razu spięłam pośladki i pewnym siebie krokiem ruszyłam na przód.
Ciemność jakby w ogóle nie ustępowała. Szłam jak debilka do przodu, a nogi zaczynały mnie boleć. Poprawiłam srebrną bransoletkę na nadgarstku i szłam dalej przed siebie. No bo cóż innego mogłam zrobić?
Po kilku minutach spaceru, usłyszałam odgłos wodospadu. Cichy, nie zbyt wyraźny szum wody. Przyśpieszyłam kroku. Srebrne bransolety dźwięczały z każdym moim krokiem, a szata przeszkadzała w płynności ruchu. Szum wody był co raz głośniejszy, siwa mgła pojawiła się w zastraszająco szybkim tempie, a ciemność uległa zmianie. Teraz z prawej strony było ciemno, a z lewej jasno. Ta wielka różnica...
Moje stopy zaczynały domagać się odpoczynku, nie chciałam tego, jednak kiedy podłoże zaczynało robić się kamieniste, musiałam odrobinę zwolnić. Bose nogi i taka droga to niezbyt dobre połączenie. Nareszcie widziałam lekkie światło należące do poświat Bogów. Osiem wielkich skał na których leżały wilki, oprócz Sun'a i Moon'a. Oni siedzieli z pyskiem wysoko w górze.
-Księżniczka Anabella Ahuwa Margalit Cofija Neve. Dobrze wiesz, że wtargnięcie istot humanoidalnych na naszą świętą ziemię jest karane śmiercią. Masz 5 minut zanim zdecydujemy czy przeżyjesz.
Wzięłam głęboki oddech. Przemowa Moon'a mi nie pomogła. Idąc tu bałam się już jak cholera, ale dzięki niemu zaraz zemdleje.
-Chcę się dowiedzieć... czemu ja jestem następcą tronu, a nie mój brat...
Time i Icy zeskoczyli ze swoich kamieni i podeszli do mnie. Wielkie wilki na które patrzyłam z dołu, by zrównać nasze spojrzenia musiałam nieźle zadrzeć głowę do góry. Icy, jako ta, która opiekuje się moim wymiarem, spojrzała na mnie z uśmiechem i położyła mi wielką łapę na ramieniu.
-To akurat bardzo proste słońce...

Raven

-Rachel... ja chciałabym cię przeprosić...
Blondynka siedziała na moim łóżku bawiąc się końcówkami rękawów swojej przydługiej, szarej bluzy. Nadal było widać ślad po ostrzu na jej policzku, płytkie, lekkie draśnięcie. Usiadłam obok niej kładąc jej dłoń na głowie.
-Wiem, że to uczucie nie jest łatwe do zapanowania dla ciebie i nie powinnam zmuszać cię do spotykania się z nim. Mogłam uszanować twoją decyzję...
Widziałam jak drapie zewnętrzną część dłoni i jak powoli zdrapuje sobie z niej naskórek. Zatrzymałam jej dłoń i westchnęłam.
-Bella, to nie twoja wina... To ja mogłam to wcześniej zakończyć, nim zaczęło to wszystko coś dla mnie znaczyć...
-Czyli...podoba ci się?
Odwróciłam głowę w bok i zagryzłam wargę. Tęsknię za jego wargami na moich, za jego dotykiem i za tym jak moje ciało reagowało na to co robił. Zaczesałam lekko już przy długie włosy do tyłu i prychnęłam.
-No co ty. Tak mi się tylko powiedziało...
-Mnie nie oszukasz Riri... Będę już iść.
Złapałam ją za nadgarstek schowany w rękawie bluzy.
-A czy ty powiesz mi czemu masz bandaż na dłoni?
Widziałam, że ledwo trzyma się na nogach ze zmęczenia. Jej ciało domagało się natychmiastowej regeneracji. A bandaż wystawał spod materiału bluzy.
-Ja... Byłam ... może później.
Wyrwała dłoń z mojego ucisku i wyszła z pokoju. Westchnęłam patrząc na zamknięte drzwi. Kiedyś byłyśmy sobie bliższe, mówiłyśmy o wszystkim, ale teraz? Czuję, że ma przede mną sekrety, nie umiem już nawet stwierdzić o czym myśli...  Gdy usłyszałam odgłos komórki podeszłam do biurka i po krótkim przeszukaniu znalazłam to czego chciałam.
Od:Xxx
 Dziś będziesz?
Rozejrzałam się po pokoju zastanawiając się i rozważając wszystkie za i przeciw. Napisałam szybko odpowiedź.
Do: Xxx
 Tak.
 Założyłam na czarny sweterek bluzę, a spódniczkę zamieniłam na tego samego koloru spodnie. Wsunęłam na nogi trampki, a do sprzączki przyczepiłam komunikator. Wychodząc z wierzy sprawdziłam ilość pieniędzy i czy w ogóle je miałam. Na niebie już pojawił się księżyc, co było normalne koło 22 godziny. Skręciłam w ciemniejszą uliczkę i doszłam do oświetlonego budynku. Założyłam kaptur na głowę, następnie pchnęłam mocno stare, skrzypiące drzwi i weszłam do środka. Zapach piwa, orzeszków i krwi. Najpiękniejszy zapach we wszystkich wymiarach.
Skierowałam się jak zawsze do najdalszego miejsca w barze omijając spoconych osiłków, harleyowców i drobnych złodziejaszków, w samym kącie pomieszczenia siedział chłopak pochylający się nad kuflem z piwem, a jego rude włosy wydostawały się spod ciemnej bluzy. Mój cel.
-Roy. -przywitałam się, siadając naprzeciw niego wołając kelnerkę w kusej spódniczce i cyckach wywalonych zza dekoltu bluzki. Tlenione, blond loki sięgały jej do ramion, a czerwona szminka na ustach była lekko rozmazana. Zachichotała patrząc na mojego towarzysza i oparła się o blat sprawiając, że jej cycki mało co nie wyskoczyły zza bluzki.
-W czym mogę pomóc? -jej piskliwy głosik uderzył w moje bębenki nieprzyjemnie. Roy chyba odczuwał to samo, bo również się skrzywił.
- Dwa kufle piwa. 
Popatrzyłam na nią spod przymrużonych powiek na co ona prychnęła i odwróciła się do chłopaka plecami. Odchodząc od nas kręciła biodrami jakby się miała zaraz wywalić na pysk.
-Co tam u Tytanów? -z kieszeni wyciągnęłam paczkę papierosów i zapalniczkę, sama zapaliłam jednego i dałam paczkę chłopakowi, który zrobił to samo.
Zaciągnęłam się dymem tytoniowym myśląc nad odpowiedzią.
-Chyba dobrze. Tak myślę...
 Nie wiedziałam co prawda co ostatnio dzieje się z członkami drużyny, ale z moich obserwacji wynikało, że było w porządku.
-Wczoraj cię tu nie było, przed wczoraj też... coś się stało.
-Siedziałam w pokoju, myślałam. Wiesz, jak zwykle...
Kelnerka podała nam kufle i patrząc na Roy'a przygryzła wargę. Zaśmiałam się, chłopak podniósł na mnie czekoladowy wzrok i pokazał mi język. Dzieciak. Wypuściłam z ust kolejną porcję dymu. Po kilku minutach nieprzerwanej ciszy, przy której spalaliśmy nasze szlugi, w końcu odezwałam się.
-A ty? Jak ci poszło? Znalazłeś ją? -chłopak od razu się uśmiechnął. Oblizał górną wargę i zgasił papierosa o popielniczkę.
-Znalazłem. -naciągnął na siebie bardziej kaptur.
-Rozpoznała cię?
-Nie. -chłopak uniósł piwo do ust.
-Zamierzasz, no wiesz... Powiedzieć reszcie? -kufel wylądował na stoliku z głośnym brzdękiem. Zerknęłam na mężczyzn, którzy grali w bilard, a jeden z nich patrzył na nasz stolik obracając kijem w dłoni.
-Żartujesz? Oni ją wpakują do więzienia. Nie zrozumieją...
Wróciłam wzrokiem do rudego i przytaknęłam chłopakowi wypijając alkohol duszkiem. Roy opowiedział co u niego, a ja co u mnie. Zwykle tak to wyglądało. Ja mówiłam co ślina mi na język przyniesie i tak samo on. Trwało to długo, już ponad rok kiedy spotykaliśmy się dosyć regularnie w tym samym miejscu. Całkiem dużo wiemy o swoich wcześniejszych życiach, o tym co lubimy, a czego nie i czego oczekujemy od przyszłość. Rozmowa jak zawsze się kleiła, ale tak jak zawsze czasem po prostu siedzieliśmy pochłonięciu naszymi myślami, ciesząc się towarzystwem, alkoholem i muzyką puszczaną w lokalu.
Patrząc na lekko znikającą już pianę na piwie myślałam o Belli. Ostatnio jej włosy stawały się jaśniejsze. Chyba zaczynała by szczęśliwa w Jump City, przy Tytanach.
-Będę się zbierać. Na razie Rachel.
 -Na razie Roy. -chłopak rzucił na stolik pieniądze za oba nasze zamówienia i wstał po czy wybył z lokalu.
Machnęłam na niego ręką i dokańczając piwo wyszłam z baru. Na dworze zaczęło padać i to bardzo obficie. Zrezygnowałam ze spaceru i po prostu przeniosłam się do mojego pokoju w wierzy.
Zdążyłam tylko zdjąć bluzę i buty, a do moich drzwi zaczęto pukać. Wywróciłam oczami.
-Anabella, nie zamienię zdania!
Chwyciłam z półki jedną z naprawionych ksiąg i pogłaskałam ją po grzbiecie.
-Em, to ja Gwiazdka... Raven...ja..
Otworzyłam szybko drzwi rudej dziewczynie i podniosłam do góry brew.
-Coś się stało? -kosmitka westchnęła i bawiąc się kosmykiem swoich kręconych, ognistych włosów szepnęła.
-Chciałabyś spędzić z nami ten wieczór?
-Przykro mi Gwiazdko, ale muszę jeszcze coś zrobić. Sami będziecie się dobrze bawić. -zamknęłam dziewczynie drzwi przed nosem i odetchnęłam głęboko. Znów chwyciłam za książkę i pogłaskałam ją, ona otworzyła się na stronie, gdzie zostawiłam zakładkę.

"Devy to bardzo stare, zaroustriańskie demony sprzed 2000 lat. Ukazują się jako cienie, kroczące za swoimi ofiarami i atakują je z zaskoczenia. Są dzikie, zwierzęce i nieobliczalne.
Demony te same od siebie nie atakują - muszą zostać wezwane. Mimo, że trzeba je wywołać, nie lubią dostawać rozkazów - mają tendencję do atakowania osoby kontrolującej. Kontrolować je można dzięki czarnemu ołtarzowi, zbudowanemu z ludzkich kości i krwi.
 Jedynym sposobem na ich zniszczenie jest zburzenie ołtarza. Można też odstraszyć je za pomocą silnego światła."

Rzuciłam książką w ścianę i pociągnęłam końcówki włosów. To nie to. Deva wytwarza charakterystyczny zapach starej krwi, którego nie czułam w barze czy na ulicy. Położyłam się na ziemi i spojrzałam na nalepione przez Belle świecące w ciemności naklejki. Motylki, gwiazdy, kotki i delfiny. Uśmiechnęłam się i mocą przywołałam do siebie kolejną książkę w grubej skórzanej okładce.
-Cielesna postać, obserwator, poczucie obserwowania... -wyliczałam warunki, a książka latała między stronami i zaznaczała je. Przymknęłam oczy czując pulsowanie w skroni.

,,Istnieje pewne rozgraniczenie między postaciami Śmierci i Kosiarza. Śmierć jest jednym z Czterech Jeźdźców Apokalipsy i jako taka odbiera ludziom życie. Natomiast Kosiarz to istota zabierająca dusze zmarłych i pomagająca w ich przeprawie na drugą stronę. Nie jest widoczny dla żywych ludzi, z wyjątkiem zwierząt lub osób nadnaturalnych np. Demony, anioły lub kapłanki oka. Posiada moc dowolnej zmiany swojej postaci. ''

-Bardzo prawdopodobne jednak nadal nie to... Ugh... Bella...
-Coś się stało? -blondynka weszła do mojego pokoju siadając przy mnie na łóżku. Spojrzałam na nią z dołu i westchnęłam ciężko.
-Nie wiem... -przekręciłam się na brzuch i wtuliłam twarz w poduszkę. Czułam się jakbym dostawała paranoi. Cały czas czułam się obserwowana, wyczuwałam obecność kogoś, nawet gdy byłam sama w pokoju, a czasem zdawało mi się, że usłyszałam jakiś szmer lub coś mignęło mi pod nogami. Nie czułam się już bezpiecznie w Teen Tower, a każdy kontakt wzrokowy z tytanami sprawiał, że czułam się osaczona jak wtedy w barze. Nawet teraz, z osobą której najbardziej ufam, której powierzyłabym wszystko co mi cenne, nie czułam się komfortowo. 
Poczułam zimną dłoń Belli na plecach, a potem jak siada bliżej mnie, najprawdopodobniej po turecku.
-Chyba... Nie czuję się już bezpieczna... -ręka dziewczyny gwałtownie się zatrzymała ale po krótkiej chwili znów mnie gładziła.
-Dlaczego? -spojrzałam na dziewczynę która wyglądała niepewnie.
-Czuje się obserwowana... Czasem widzę jak ludzie na ulicy się na mnie patrzą, jakby bez przerwy, tak strasznie długo to, to mnie przytłacza...
-Dopiero teraz? Skarbie jesteś tytanem od dobrych 3 lat, ludzie zawsze na ciebie patrzyli. Jesteś inna, wyjątkowa i potężna. Ratujesz ich przed czymś czego oni nigdy by sobie nie wyobrazili.
 Blondynka patrzyła mi w czy z lekkim uśmiechem, który troszeczkę mnie przekonał. 
-Poza tym, skarbie widziałaś się w lustrze? Wyglądasz jak trup. -zaśmiałam się z dziewczyną i przywaliłam w nią małą poduszką.
-Odezwała się opalona solarka! -spojrzałam na mleczną skórę Belli -Pamiętasz o nawilżeniu? I filtrze?
-Taaaak maamooo!- Neve przeciągnęła samogłoski z uśmiechem i położyła się na moim łóżku -Mogę dziś z tobą spać?
-Żartujesz? Będzie mi zimno! -usiadłam na jej udach tak,by nie mogła mnie zrzucić i zaczęłam ją łaskotać. -Jesteś okropnie zimna wiesz?
-Boże przestań! Jesteś okropna! -w końcu ją zostawiłam, ale nadal na niej siedziałam.
-Aww... To samo powiedziałaś, gdy się poznałyśmy. 
-Tęsknie za tymi czasami.
-Tak ja też... 


Heeej?
Idk okey to na górze to gówno z pierwszego rzędu. Nawet nie wiem czy ktoś to jeszcze czyta omg..... Pewnie nie zapomnieli wszyscy ;-; no cuuusz myślę czasem czy by tego nie usunąć...

Lily♥