czwartek, 2 czerwca 2016

Rozdział 22 ,,Dwa oblicza bohatera"

Bella

Red Rose
Pociągnęłam dużego łyka shake'a i weszłam do lokalu. Winno czerwone ściany, ciemno brązowe półki z płytami, plakatami i innymi gadżetami związanymi z muzyką. Białe panele rozjaśniały otoczenie, tak samo jak białe spiralne schody.
-Witamy w sklepie Red Rose. W czym mogę pomóc? -zza ladą stał młody chłopak, który bez emocji gapił się w książkę i mówił wyćwiczoną regułkę. Poprawiła torby z ciuchami na ręce i obeszłam półki wzdłuż. Okey ten chłopak nawet nie obejrzał się, gdy zastukałam w perkusje... Podeszłam do lady i przechyliłam kubek z piciem. Nie zrozumcie mnie źle. Jestem dobrą dziewczynką, ale czasem lubię powkurzać ludzi... Zaczęłam siorbać tak głośno jak się tylko dało. Chłopak nareszcie na mnie spojrzał, jego pulsująca na skroni żyła sprawiała, że prawe oko dostało tiku nerwowego.
-Czeeeeść -przestałam siorbać i uśmiechnęłam się zadowolona z siebie do chłopaka, który jęknął.
-Po co to robiłaś? To denerwujące... -zaśmiałam się i podniosłam książkę, którą czytał wcześniej.
"Carrie"? Przeczytałam opis z tyłu i aż dostałam dreszczy.
-Ciekawe... -oddałam mu tomisko i zaczęłam przeglądać naszyjniki na obrotowym wieszaku.
-Justin Bieber jest na samym końcu po lewej. Blondi...-  fuknęłam szepcząc to samo co wcześniej innemu na temat koloru moich włosów i wybrałam nieśmiertelnik z napisem "Bad Wolf".
-Przypominasz raczej chihuahue niżeli wilka...
Fuknęłam jeszcze raz w ogóle się nie przejmując jego słowami znów zaczęłam siorbać picie. Po kilku sekundach nie wytrzymał i znowu jęknął.
-Okey, wygrałaś, przepraszam...- czarnowłosy wyprostował się przez co zauważyłam, że jest jakieś 20 cm większy ode mnie. Położył mi dłoń na głowie i poklepał ją delikatnie, przeczesując włosy. Odwróciłam się na pięcie o 180° i wymaszerowałam z lokalu rzucając ciche " do widzenia"
Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz odetchnęłam głęboko i poprawiłam czarny kapelusz. To było nazbyt dziwne...
-Uważaj!
Zostałam porwana w ramiona i odwrócona, przez co spadający samochód wylądował w miejscu w którym stałam, a ja byłam jakieś pół metra od niego. Podniosłam głowę i spojrzałam na gostka w czarnym kostiumie i  czerwonym "X" na twarzy. Znowu poprawiłam kapelusz i kiwnęłam głową w stronę mojego bohatera. Obejrzałam się do tyłu i zobaczyłam jak grupka ludzi rozwalają ulicę. Z banku wydobywał się dym, a w drodze było kilka ogromnych dziur. Rzuciłam przez ramię ciche "dzięki" i wbiegłam w jakąś uliczkę. Wyjęłam z kieszeni komunikator i zadzwoniłam do Dick'a
-Co jest?
-Serio nie wiesz? Bank napadnięto, ulica wygląda jak szwajcarski ser, a mnie mało nie zmiażdżył samochód! Co wy robicie? Wielką orgie z kozami czy jak?! (Za słownictwo przepraszam, ale kocham ten tekst XD )-Przycisnęłam się bardziej do ściany kiedy w zaułek w którym byłam wleciał gruz. Zakasłałam parę razy i odmachałam kurz.
-Grayson nie mogę się przebrać, za dużo tu ludzi, którzy mogli by mnie zobaczyć...
-Wiem namierzyłem cię. Raven zaraz tam będzie, na nas musisz poczekać, dosyć daleko poszłaś... -kiwnęła na potwierdzenie głową i zamknęłam urządzenie. Obok pojawiła się Raven, która wytworzyła wokół mnie czarną ścianę. Szybko się przebrałam i pociągnęłam przyjaciółkę za nadgarstek wybierając z kryjówki.
-Hive Five -mruknęła fioletowowłosa -Brakuje Mamuta i Bill'a... Zajmij się nimi, skontaktuje się z Bestią, a potem ja biorę Jinx.
Kiwnęłam głową i cisnęłam wiązką mrozu w dzieciaka na robo nóżkach. Promień trafił w jedną, a potem w drugą kończynę. Pobiegłam do dzieciaka i z łokcia trafiłam w jedno zamrożenie, a potem drugie. Lód skruszył się, a chłopak zaczął spadać. Odskoczyłam od miejsca gdzie miała rozbić się maszyna i i szybko zaatakowałam gostka w pelerynie z barku.
Chłopak złapał się za ramię i syknął w moją stronę. Zarzucił peleryną i zniknął. Raven walczyła na magię z Jinx. Mały chłopak leżał pod mechanicznymi częściami i krzyczał coś niezrozumiałego. -Chłopaki zajmują się resztą kilka ulic dalej, musimy radzić sobie same!- krzyknęła Raven unikając ciosów Jinx. Jak wywnioskowałam z myśli małego chłopaka, on sam nazywał się Gizmo, a chłopak o mocnym murze psychicznym to Kyd Wykkyd. Obejrzałem się dokładnie dookoła, murzasty gdzieś zniknął, a Jinx zaczepiała Raven, przez co co chwilę jej oczy błyszczały szkarłatem. Poczułam mocne kopnięcie w plecy. Lewa łopatka zabolała mnie jak cholera, a w płucach na chwilę zabrakło mi powietrza. Kaszlnęłam i złapałam oddech. Oczy zaszkliły mi się, a policzki rozgrzały. Wkurzona walnęłam z pięści w mostek i  odwróciłam się w stronę czerwonookiego. Między palcami wytworzyłam małe gwiazdki, a drugą wyciągnęłam z kieszonki kulki gazowe. Szybko rzuciłam w mrocznego gwiazdkami, których on zgrabnie uniknął, a potem kulkami, które roztrzaskały się o ziemię i wypuściły srebrny, iskrzący się gaz. Założyłam bandamkę i zamknęłam oczy. Gaz w kontakcie z oczami wywoływał łzawienie i zapalenie spojówek, a w zapachu przypominał skarpetki Bestii po treningu... Niezbyt miło... Chłopak delikatnie i prawie bezszelestnie stąpał po ziemi, jednak jego peleryna szeleściła cicho z każdym krokiem.
Nic nie słyszałam...
Nic, a nic... Nie jest głupi...
Czyli odczepił ją.
Zostałam odrzucona do tyłu. Warknęłam i złapałam za medalion cicho odmawiając regułkę. Kiedy chłopak zbliżał się do mnie, z medalionu w strudze białego światła wyskoczyła Polaris wgryzając się w jego tors. Szarpnęła za materiał rozgrywając go, a przy tym i kawałek skóry Kyd'a. Oczy piekły mnie niemiłosiernie, łzawiły i swędziały.
Dlaczego zawsze obrywam?!
Wilczyca ugryzła go w ramię, słychać było po tym charakterystyczny dźwięk łamanej kości i krzyk chłopaka, potem złapała za jego mogę i machając nią na wszystkie strony jak małym zającem, rozerwała powstałe w skutek ugryzienia rany. Krew skapywała po jej białym pysku, a oczy były zamglone. Dym w końcu opadł, a ja zdjęłam bandamkę z nosa i ust, gwiżdżąc. Wilczyca puściła ciało Wykkyd'a i otrzepała się rozrzucając wszędzie krew, której drobną część skapnęła na mnie. Ledwo wstałam z tyłka podtrzymując się o wilku. Moje plecy już wcześniej były w niezbyt dobrym stanie, jednak teraz, błagałam w myślach wszystkie bóstwa kosmosu o ratunek.
-Yuki! -podtrzymując się jedną ręką o szyję wilczycy, a drugą moją lewą stronę zaśmiałam się. Raven rzuciła mi się w ramiona głaszcząc delikatnie moje włosy, które iskrzyły się od drobinek gazu i spojrzała na mnie krytycznym wzrokiem.
-Gaz oślepiające na Kyd'a?! Ogłupiałaś?! On ma zasłonięte oczy i nos! -pacnęła mnie w ramię i pogłaskała Polaris po łbie. Sama wilczyca ugięła się tak bym mogła na nią wsiąść. Szybko to zrobiłam wtulając się w miękką, pachnącą miętą sierść zwierzęcia. Zapach mięty zawsze był w mojej rodzinie zapachem ulgi, zdrowia i bezpieczeństwa. Szczególnie w tej roślinie lubował się mój brat, który niezbyt miło pożegnał się ze światem. Mimo, że nie dogadywaliśmy się niekiedy szczególnie dobrze, to jednak znałam Christiana Neve jak własną kieszeń. Spędziłam z tym matołkiem dobre 13 lat i zdążyłam się sporo o nim dowiedzieć w tym czasie, mimo, że tylko z obserwacji. Teraz ten idiota, gdyby żył miałby jakieś 21 lat. Łzy spływały mi ciurkiem po policzkach zmieszane z ropą, która nie przestawała wypływać z oczu. Pognałam wilka lekkim uderzeniem kostki w bok i złapałam się mocniej, gdy ta zaczęła biec. Zgrabnie wskoczyła na jeden z dachów i dalej kierowała się nimi w stronę wierzy. Wolałam szybko dotrzeć do bazy i nie wnikać w rozmowy z innymi. Musiałam szybko przemyć oko i nałożyć na nie odpowiednie medykamenty i opatrunek. Komunikator kilkakrotnie wibrował i piszczał w mojej sakiewce przy pasie, ale starałam się to ignorować i dalej popędzać Polaris. Zwierzę dyszało już ciężko, ale dotrwała do małej, ciągnącej się od brzegu do wyspy na której była wieżą, dogi. Wpatrywałam się w taflę wody w której delikatnie odbijał się zachód słońca. Ziewnęłam przeciągle i bardziej wtuliłam się w miękkie, białe futro wciągając zapach mięty. Strażniczka zatrzymała się przy budynku i położyła się tak bym mogła zejść. Zwlokłam się ze zwierzęcia i odprawiłam ją do medalionu, w którym po chwili pokazał się wizerunek wilka wyjącego do księżyca. Wpisałam kod, zrobiłam skan linii papilarnych, jeszcze w miarę zdrowej siatkówki i próbki głosu. Drzwi otworzyły się i weszłam do windy.
-Które piętro? -rozbrzmiał delikatny kobiecy głos. Mruknęła numer piętra z pokojami na tyle wyraźnie by komputer mnie zrozumiał i zamknęłam zmęczone oczy. Szybko wyszłam z windy po jej zatrzymaniu się i weszłam do swojego pokoju. Złapałam z biurka lusterko i spojrzała na oczy krytycznie. Całe policzki płynęły w łzach, rzęsy i kąciki oczu pozaklejane były w zastygającej już ropie, a białka były mocno przekrwione. Gdzie nie gdzie błyszczały w kącikach małe srebrne kryształki, tak samo jak na rzęsach i brwiach. Z szuflady wyciągnęłam sporą drewnianą skrzynię i otworzyłam ją. Wyciągnęłam z niej białą, wyszywaną zdobienie nicią chusteczkę i kilka fiolek z kolorowymi płynami. Jedna czerwona, czyli środek oczyszczający robiony ze śliny leśnych nimf, drugą złotawą", znieczulenie robione z kwasu kwiatu fliory i dwie inne. Jedna była jasno różowa, delikatnie przebłyskująca fioletem o działaniu przeciwzapalnym, a druga biała, gęsta jak syrop, która miała za zadanie wyciągnąć ropę. Zapadał już powoli zmrok. Więc z westchnieniem wyciągnęła jasnoniebieski lekko bulgocący płyn. Nie był podpisany, tak jak reszta fiolek z tym płynem. Bo po co? Tylko jeden eliksir miał tak czystą, błękitną, lodową barwę. Spod biurka wyciągnęłam butelkę białego wina i wlałam go trochę do kieliszka, dodałam do niego dwie łyżeczki płynu i zamieszałam. Opatrzyłam oczy i kładąc się do łóżka zawinęłam oczy w bandaż i założyłam opaskę na oczy. Położyłam się na puszku i przyjemne zimno przeszło wzdłuż mojego ciała. Duszkiem wypiłam kieliszek z winem i szybko zasnęłam.


-Slade! Jak on mógł?!
Białowłosa chodziła po pokoju w kółko i w kółko wyzywając Wilsona od najgorszych. Red bez żadnego zainteresowania kończył czytać książkę na jej łóżku co chwilę spoglądając na nią znad tomiska by po naśmiewać się z jej zachowania. Dla niego było wręcz oczywistym, że ich Mistrz tak postąpi. Hope była za bardzo pewna swego, a teraz przyszło jej płacić tego cenę. Dopiero po załatwieniu ostatniego celu z listy, około trzy godziny później zauważyła, że imiona denatów układają się w jej pseudonim. Ash widział w tym swojego rodzaju plusy. Jeśli dowiedzą się o niej zdobędzie sławę, szacunek, będzie bardzo wpływowa osobą, nawet bardziej niż Anioł Stróż Chris z jedenastej dzielnicy. Facet był szanowanym informatorem w całym Jump City. Sam wiedział wszystko o wszystkim i wszystkich, ale on sam był wielką za
gadką. Policja sama korzystała czasem z jego usług za porządną cenę. Wszyscy wiedzieli, że dla Chrisa Angel'sa liczy się tylko kasa, a szacunek dla klientów miał głęboko i szeroko gdzieś. Swego czasu Red korzystał z jego usług nie jeden raz i prawdą jest, że jego oczy były zimne jak stal. Przeszywały cię, całą twoją duszę na wskroś. Patrząc w nie, czułeś jak mrozi ci się krew w żyłach, ręce pociły się od ciężkości spojrzenia, a serce waliło basem gotowe do ucieczki. Sam białowłosy nie wyglądał na silnego, ale jego chłodna postawa, bijącą od niego agresja sprawiała, że wydawał się na o wiele, wiele bardziej potężnego.
Chłopak znów spojrzał na dziewczynę. Wyrywała sobie włosy z głowy, warczała i tupała nogą.
-Zegar. -mruknął znad książki i wskazał zdezorientowanej dziewczynie urządzenie. Wskazywał już siódmą, co białowłosa skwitował cichym jękiem. Wyciągnęła z szafy ubrania i popędził do łazienki. W ekspresowym tempie wzięła prysznic i po niespełna dwudziestu minutach wybiegła z łazienki przebrana i umalowana. Związała włosy w koka, zgarnęła torebkę z łóżka i wybiegła z domu, łapiąc szybko taksówkę. Przez cały czas nie myślała o niczym innym, niż sprawie z jej imieniem.
 Weszła do małej kawiarenki, a mały dzwoneczek poinformował o jej przyjściu. biało czarne kafelki, zielona kanapa na środku, przed nią stolik do kawy, na której był wazon z kwiatkami. Po bokach poustawiane były średniej wielkości, czarne stoły, a przy nich krzesła, a na ścianach wisiały czarno białe zdjęcia z ślubów, urodzin i spotka rodzinnych. Ściany pomalowane na jasno zielony i biały kolor co dodawało spokoju lokalowi. Podeszła do lady i z wieszaka zdjęła czarny fartuszek, który przewiązała w pasie.

-Znów spóźniona...-mruknęła czarnowłosa dziewczyna naliczając na kasie. Włosy miała związane w luźnego warkocza, a zielone, lekko brązowe oczy jeździły z cyferki do cyferki na klawiaturze. Pełne, wiśniowe usta układały się w lekkim grymasie.
-Wiem, wiem -machnęła dłonią i zabrała z pod lady ścierkę by wytrzeć stoły. Mlle Mensonge była surową kobietą o żelaznych zasadach. Pochodziła z Francji, a dokładniej z Lyon'u. Przeprowadziła się do Jump City niedawno, a już zdarzyła otworzyć własna kawiarenkę, o której tak marzyła. Często pokazywała swoim pracownicom zdjęcia z jej miasta, które kiedyś robiła i opowiadała o ich historii. Najczęściej były to historie o moście Bonapartego, czy katedrze Jana Chrzciciela. Dziewczyny słuchały jej zawsze uważnie, co bardzo podobało się Mensonge.
 Hope odwróciła się do ciemnej blondynki z dość ciemną opalenizną i wyraźnym makijażem. Po lewej stronie jej głowy, był mały kucyk związany gumka z kuleczkami. Ubrana w zwiewną biała sukienkę, machała z uroczym uśmiechem w stronę białowłosej. Sylvia była młodą studentką, która uśmiechała się do każdego kogo spotka. Parę stolików dalej była Kanra, dwudziestopięcioletnia Azjatka o bardzo uroczej twarzy. Jasno brązowe włosy z grubą, prostą grzywką, ciemne oczy i jasne, delikatnie malinowe usta. Dziewczyna od pierwszego dnia w tym miejscu wiedziała, że tu nie pasuje. Dziewczyny były słodkie, pełne wdzięku i dziewczęcego uroku, którego brakowało Hope. Ona trzymała się z boku, jeśli już się uśmiechnęła, to delikatnie, sztucznie, tak by stwarzać pozory normalnej. Sylvia i Kanra świetnie się dogadywały, ale ona, nie umiała nawet czasem udawać że czuje się dobrze w ich towarzystwie. Białowłosa była spokojna, cicha, unikała kontaktów z ludźmi, a przez swoją inteligencję często odstraszała swoja postawą innych.

Red X



Zaśmiałem się wyglądając z okna pokoju dziewczyny. Znów spóźni się do pracy, a trudno było pogodzić życie prywatne i te przestępcze. Hope musiała stwarzać pozory grzecznej, ułożonej mieszkanki Jump City. Właśnie dlatego pracowała w miejscu, którego szczerze nienawidziła i uśmiechała się do ludzi, którzy są na jej liście do zabicia. Zamknąłem okno i wróciłem do czytania książki, moja zmiana zaczyna się o czternastej, więc miałem czas. Mimo tego, że wyglądaliśmy jak, dość dziwna, para, to nic nas nie łączyło. Hope miała jasne podejście do mężczyzn, unikać ich jak ognia, natomiast ja, ja nie zawracałem sobie nimi głowy. Nie byłem gejem, co to to nie, lubiłem popatrzeć sobie przelotnie na kobiece miejsca na ulicy, lub obejrzeć, jakiś ciekawy filmik, ale związki nie były dla mnie. Nie lubiłem kłamać najbliższym, a mając dziewczynę, właśnie to musiałbym robić. Kłamać, kłamać i kłamać. Zapewne w niedalekiej przyszłości musiałbym wybierać, miłość lub zawód.
Czasem lubiłem wyobrażać sobie, że koło mnie ktoś stoi, że w mojej egzystencji ludzkiej, ktoś mi towarzyszy. Nieraz była to niska szatynka z szlachetnymi, zielonymi oczami, które na myśl przynoszą królewskie szmaragdy. Innym razem była to wysoka, ciemna blondynka z uroczym śmiechem, opaloną skórą i ciepłymi brązowymi oczami jak mleczna czekolada, która głaskała mnie po głowie i skupiała całą moją uwagę na sobie.
Jęknąłem rozdrażniony, odłożyłem książkę na szafkę nocną i przetarłem oczy dłońmi. Cały dobry humor prysł, jak bańka mydlana po kontakcie z kaktusem. Wstałem z łóżka, z krzesła zgarnąłem swoją kurtkę i zabierając z szafki na buty zapasowe klucze, wyszedłem z domu zamykając za sobą drzwi. Musiałem się przejść, odpocząć i pomyśleć, a najlepiej mi się to robi w parku, na świeżym powietrzu. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki paczkę papierosów i włożyłem jednego do ust. Popatrzyłam na staw przy którego brzegu szedłem. Na tafli wody pływały łabędzie i kaczki. Wyciągnąłem zapalniczkę i zacząłem podpalać końcówkę papierosa zaciągając się.
 Usłyszałem kobiecy pisk i nagły ból tyłka z powodu zderzenia się z ziemią. Spojrzałem na winowajczynie i aż się zaśmiałem. Długie, jasne jak śnieg nogi okryte w ciemne szorty, krótki tułów z kobiecymi kształtami. Na nosie miała ciemne okulary, które zasłaniały całe oczy, a na długich, blond włosach kapelusz. Obok niej skakał duży, biały pies, który lizał jej ręce i nogi. Była to ta sama dziewczyna co wczoraj w sklepie. Spojrzałem na jej czerwone kolano, które wylizywał pies, wstałem i podałem jej dłoń, którą ona przyjęła. Jej ręka była zimna jak u trupa, miała chude palce i gładką skórę.
-Pan straszny gbur -zaśmiała się uroczo i otrzepała ubranie z kurzu.
-Blond chihuahua. -uśmiechnąłem się i poklepałem jej głowę w kapeluszu. Zobaczyłem tylko jak jej policzki się rumienią, oczy rozszerzają i już po chwili odwróciła się na pięcie i odeszła nawet nie biorąc do ręki smyczy, która ciągnęła się za psem. Pobiegłem do niej i odwróciłem ją do siebie za ramię.
-Może kawę? Ja stawiam -uśmiechnąłem się do blondynki, która spojrzała na psa. Westchnęła i pokiwała głową.
-Ale -zadarła lekko głowę i uśmiechnęła się - wolę lody, shake'a? Zgodziłem się i podniosłem smycz z ziemi podając ją dziewczynie.

Więęęęc... rozdział miał być już we wtorek, aleeeee~ byłam tak leniwa że serio nie dałam rady obrobić tego gniotu ;-; Gomenasai ;-; lenistwo wygrało, ale następny rozdział został już zaczęty :)Tak trochę (bardzo -.-) bez BBxRAV ;-; ale scenki cute będą w następnym rozdziale ;)

Miłego dnia śnieżynki :* 
Lily♥